Zdrowy egoizm w Święta czyli czy nadal jestem dobrym człowiekiem?

Już jako dziecko uwielbiałam Święta.  Nie tylko za prezenty pod choinką, które umówmy się - w "moich " czasach nie należały do tych wymarzonych, ale przede wszystkim za atmosferę jaka im towarzyszyła. I choć najczęściej świętom w moim rodzinnym domu brakowało wiele do tych z amerykańskich filmów, to jednak zawsze był szczególny czas.


W domu brakowało mi przede wszystkim żywej choinki. Pewnie niektórych z Was oburza bezsensowne ścinanie bezbronnego drzewka i wyrywanie go z rodzimego lasu, ale dla mnie najwspanialszym wspomnieniem związanym ze świętami była wyprawa z ojcem po choinkę. To skupienie, kiedy przyglądałam się każdemu drzewku, nie mogąc się zdecydować które będzie najodpowiedniejsze. Bo przecież musiało być idealne, geste i wprost przepiękne. Gdy na świecie pojawiły się moje siostry, rodzice zrezygnowali z żywego drzewka tłumacząc, że ów rodzeństwo może sobie krzywdę zrobić, choinkę zrzucić, dom tym samym podpalić itp. :)

Musiałam nauczyć się żyć ze sztuczną choinką, która zaraz po świętach lądowała na strychu. Jej wygląd w czasie świąt też pozostawiał wiele do życzenia. Jak jak nie cierpiałam tych wszystkich ozdób przypominających bardziej zbieraninę przypadkowych, pojedynczych sztuk. Każda bombka z innej parafii i w innym odcieniu. Orzechy zawijane z złotka i sreberka po cukierkach - choć to akurat miało swoje plusy, bo przecież wcześniej były w nich cukierki ;)

Brakowało mi przede wszystkim spójności. Brakowało magii.  Nie było osoby, której by zależało na jej odnalezieniu.

Może właśnie dlatego, że tego klimatu było mi wiecznie za mało, już jako dorosła, samodzielna dziewczyna, przesadnie dbałam o zapewnienie odpowiedniej oprawy, która pozwali rozbudzić magię Świąt. Do tej pory mam tendencje do rozmachu, dlatego moja kolekcja ozdób świątecznym mimowolnie powiększa się z roku na rok.

Zawsze też to ja organizowałam rodzinne, wigilijne kolacje. Cały ciężar przygotowań spadał głownie na mnie, choć w ostatnich latach nauczyłam się delegowanie pewnych zadań :)  Nigdy się jednak nie skarżyłam, bo tak między nami, to szczerze to lubiłam. Do tego stopnia byłam jakby uzależniona od tej przyjemnej adrenaliny, że zupełnie mi nie przeszkadzało towarzyszące, dość częste wrażenie olewatorstwa wśród pozostałych domowników. 

To tak słowem wstępu, bo dzisiaj właściwie te święta to będą tłem dla innego tematu. Mianowicie chodzi o to, czy podczas świat mamy prawo do tupnięcia nogą i powiedzenia "dość"? Czy powinniśmy się ugryźć w język, a wszelkie dotychczasowe żale puścić w niepamięć i zasiąść przy wigilijnym stoję jak gdyby nigdy nic?

Cały temat wypłynął w ogóle w pracy. W biurze toczyła się luźna rozmowa o planach świątecznych.
Koleżanka zapytała jak ja zamierzam je spędzać. Odpowiedziałam, że nie mamy większych planów, nie wyprawiamy w tym roku hucznej biesiady wigilijnej, nikogo nie zapraszamy i świętami będziemy cieszyć się we troje. Koleżankę mocno moja odpowiedź zdziwiła i próbowała wszelkimi możliwymi argumentami przekonać mnie, że takie podejście jest po prostu złe. Przecież w święta wszyscy się powinni się jednoczyć, wspólnie uduchawiać, cieszyć się swoją obecnością i napawać duchem świat.

TO DZIAŁA W DWIE STRONY ...

W ciągu ostatnich dwóch, może trzech lat staram się podchodzić do życia w nieco inny sposób. Mam kilka swoich zasad, które powtarzam niczym mantrę. Jedną z nich jest zasada, że relacja jest dwustronna. Nie ważne, czy to odwiedziny, czy telefon raz na jakiś czas, nie może być tak, że angażuje się tylko jedna strona. Jeśli widzę, że ciągle to ja inicjuje jakiś kontakt, męczę się tym, to przestaje. Trudno. Wolę mieć mniej przyjaciół, znajomych i bliskich mi osób, a mieć głębsze i bardziej wartościowe relacje z nimi. Takie, które są obustronne i wnoszą coś wartościowego do mojego życia.


KTO POD KIM DOŁKI KOPIE...

Przez lata uczyłam się asertywności. Szło mi strasznie. Wiele razy zawiodłam się na najbliższych mi ludziach, a mimo to dalej zabiegałam o ich uwagę i zainteresowanie. Byłam na każde zawołanie i bez mrugnięcia okiem wyciągałam innych z opresji. Opamiętanie powinno przyjść wcześniej, ale lepiej późno niż wcale. Dużo zmieniło się w momencie, gdy zaczęłam być z moim R. On mi nieco otworzył oczy na to jak jestem wykorzystywana przez innych. Kolejnym krokiem milowych okazała się ciąża i urodzenia Helenki. Stałam się jak bardziej stanowcza, przestałam mieć wyrzuty sumienia, że nie niektórym ludziom odmawiam wsparcia, czy pomocy. Zaczęłam też zauważać kiedy się pode mną kopie dołki. Najgorsze, że robiły to osoby, które dostały ode mnie najwięcej. Na szczęście teraz już w nie nie wpadam, bo nauczyłam się je omijać :)


NIE TYLKO OD ŚWIĘTA...

Uważam, że o dobre stosunki z innymi ludźmi trzeba dbać nie tylko od święta. Jeśli ktoś cały rok ewidentnie nie zachowuje się wobec innych fair, nie powinien się dziwić, że w końcu przysłowiowa czara się przeleje. Teraz już wiem, że to te 365 dni ma znaczenie. Na co dzień powinniśmy się starać i dbać o drugiego człowieka. Uważam, że dobro wraca, zło też. To co sobie przez całe życie "wypracujemy", prędzej, czy później odbije się na naszych relacjach. Dlatego powinniśmy o nie dbać, podtrzymywać i nie pozwolić by nam uciekły, rozmyły po kątach. To dzięki codziennemu zaangażowaniu obu stron jest to możliwe.                    


To właśnie tych kilka powodów pozwoliło mi dojść do pewnych wniosków. I dlatego w tym roku nie robię nic na siłę. Przecież w święta chodzi o również o to, by odpocząć, spędzić miło czas, w gronie osób na których nam zależy i którym zależy na nas. By mieć chwilę dla siebie, aby w spokoju zebrać myśli, nabrać nieco dystansu do codziennego życia, pookładać sobie wszystko na nowo. Dlatego w tym roku to na tym chcę się skupić. Pozwolę by czas zwolnił, ba, by nawet się zatrzymał na te kilka dni. I dlatego stanu mogę się nawet nazwać egoistką. Choć myślę, że jest to taki zdrowy egoizm. 

Ciągła chęć zadowolenia innych bywa bardzo zgubna, a my kobiety mamy szczególny talent do pakowania się w takie błędne koło. Dlatego życzę Wam i zarazem sobie, aby w te święta nie dać się wmanewrować w poczucie winy i wyimaginowane wymagania wobec siebie. 

Zdrowy egoizm nie jest zły. 

Wesołych Świąt Kochani!

J.



Jeśli spodobał Ci się wpis, dajcie znać w postaci komentarza lub udostępnienia. Każda Wasza reakcja jest dla mnie ważna.


4 komentarze:

  1. Ja jako dziecko lubiłam święta (moze dla tego, ze właśnie wtedy było dostępnych więcej rzeczy, niż 'normalnie', jednak z biegiem czasu maszyna marketingowa obrzydziła mi święta ....

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet nie wiesz jak bardzo Cię rozumiem... Lubię święta ale rodzinne, kameralne, w najbliższym gronie. My często chodzimy cały dzień w piżamach i jemy :) z przerwą na spacer do lasu :) I to kocham w świętach najbardziej, że mamy czas tylko dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nasze życie też nas nauczyło asertywności. Obecnie spędzamy święta tak, jam mamy na to ochotę, ciesząc się tym wspólnym czasem razem. To dla nas najważniejsze.

    OdpowiedzUsuń
  4. Całkowicie Cię rozumiem. Ja również spędzam wigilię w małym gronie, tylko ja, brat i rodzice... no i piesio. :) Nie uznaję już takich relacji, ja się staram, a druga osoba nic, a nic. Potem się spotykamy i niby wielka rodzina, czy tam przyjaciele. Wolę mieć mniej ludzi wkoło siebie, ale za to tych najważniejszych, tych co szczerze mnie kochają. Wielu ludzi poszło własnymi drogami, przestałam się starać, bo nie widziałam już sensu, oni nie postarali się, bym została. Powiem Ci, że teraz jestem szczęśliwsza, nie otaczam się już pustymi relacjami i może mam mniej ludzi obok, ale najwspanialszych. :)

    Wspaniały post. <3

    OdpowiedzUsuń