4 rzeczy, które dał mi koronawirus

CZYLI PODSUMOWANIE OSTATNICH TYGODNI 

Pewnie zastanawiacie się jak w ogóle można doszukiwać się czegokolwiek w tak nietypowej, stresującej i dziwnej sytuacji, w jakiej się teraz wszyscy znaleźliśmy. Początkowo też sparaliżował mnie strach. Poddałam się mu i pozwoliłam, by mną zawładnął. Nic w tym dziwnego, skoro docierały do mnie zewsząd bardzo niepokojące informacje, które tylko ten strach potęgowały. Strach o najbliższych, o nasze zdrowie, o konsekwencje jakie przyjdzie nam jako społeczeństwu ponieść. Pewnie też się sama nieźle nakręcałam. Do snucia katastroficznych wizji to ja mam niespotykany wręcz talent. 

Powoli, lecz skutecznie zaczęło do mnie docierać, że to się nie skończy ot tak, z dnia na dzień i teraz musimy się nauczyć żyć w takich czasach, a nie innych. Skoro ma to trwać, to musiałam jakoś ukoić ten strach. Zaczęłam więc doszukiwać się pozytywów. Czegoś co będzie światełkiem nadziei, że w końcu będzie może nie normalnie, bo na to już nie liczę, ale chociaż znośniej. W ten sposób powstała ta lista. 



1. Nacieszyłam się dzieckiem.

Nie powiem, home office wyobrażałam sobie zupełnie inaczej. Myślałam, że to będzie sielanka, jednak rzeczywistość okazała się zgoła inna. Przede wszystkim pojawia się brak rozgraniczenia. Życie zawodowe i prywatne mieszają się i wzajemnie przenikają. Nie jest to dobre, lecz przy odpowiednim podejściu, którego też musiałam się z czasem nauczyć, można te trudności zminimalizować. Tak jak już Wam ostatnio wspominałam, wyznaczyłam sobie godziny, w których muszę bezwzględnie pracować. Wymaga to większej organizacji i planowania zajęć dla Heleny, ale gdy już nabierze się wprawy, wychodzi całkiem nieźle. Przez ten czas spędzony w domu, "uzależniłam się" od córki - serio. Gdy w ostatnim tygodniu regularnie jeździłam do pracy, z niecierpliwością czekałam na 16, kiedy będę mogła wrócić do domu i znów się nią cieszyć. Dzięki temu, że praktycznie przez ostatnie dwa miesiące byłyśmy razem, mam takie poczucie, że nic mnie nie ominęło. A tak wiele przez ten czas się zmieniło. Wydawać by się mogło, że to tylko dwa miesiące, ale jeśli chodzi o rozwój i zmiany w trzylatku, to szmat czasu. Zaskakuje mnie każdego dnia i sądzę, że to także przez to, że spędzamy ze sobą tak wiele czasu.


2. Zaczęłam znów pisać. 

Nie tak wiele jakbym chciała, ale jednak. I to nie tylko tu - na blogu. Pisanie sprawia mi niesamowitą radość. Nie robiłam tego bardzo długo, bo zazwyczaj "wena" na inne formy pisarskie przychodziła kiedy w moim życiu było naprawdę źle. Musiałam być zupełnie nieszczęśliwa, by słowa chciały układać się w jakąś sensowną całość. Dlatego w ostatnich latach, gdy moje życie w miarę się wyprostowało, nieco się uspokoiło, weny miałam tyle co na lekarstwo. Teraz, w tych trudnych czasach jakoś mnie natchnęło i wróciłam do tego zajęcia. Ta cała sytuacja pokazała mi, że nie ma na co czekać. Nie wolno zwlekać z realizacją marzeń, planów, bo nie wiadomo co przyniesie jutro. Jeśli coś sprawia nam radość, przynosi satysfakcję, trzeba po prostu działać. 


3. Robię bardziej przemyślane zakupy 

Choć wydawać by się mogło, że to błahy argument, ale jednak jesteśmy społeczeństwem konsumpcyjnym. Ciężko się przestawić na tryb, kiedy nie możemy w dowolnym momencie wyskoczyć na zakupy. Mi też tego na początku brakowało. Zawsze robiłam większe zakupy przynajmniej raz w tygodniu, a potem dokupowałam tylko jakieś brakujące drobiazgi. Mimo takiego trybu, zakupy i tak pochłaniały mi dużo czasu, stresu i pieniędzy. Teraz wybieram się do sklepu dopiero gdy zjemy już praktycznie wszystko z lodówki. Lepiej też planuje posiłki, przez co po pierwsze - kupuje tylko potrzebne rzeczy koniecznie z listy, a po drugie - nie marnuje i nie wyrzucam jedzenia, co zawsze spędzało mi sen z powiek. Przed "kwarantanną" do śmietnika lądowało dużo niedojedzonych produktów. Z bólem serca, bo z bólem, ale jednak. Dopiero teraz widzę różnicę. Do śmieci nie ląduje już nic, a wszystkie "resztki" na bieżąco dojadamy. 


4. Mam więcej czasu na pielęgnację. 

Zawsze brakowało mi czasu dla siebie. Takiego tylko dla mnie. By nałożyć maseczkę, zrobić porządny peeling czy pomalować paznokcie. Przez to, że przez długi czas nie musiałam się rano szykować do pracy, miałam go więcej w ciągu dnia i wieczorem. Moja skóra odpoczęła od kolorowych kosmetyków, bo przecież makijaż w domu jak dla mnie okazał się zbędny. Regularnie dbałam o jej odpowiednie nawilżenie, dogadzałam jej jak mogłam, przez co jej kondycja przez ostatnie tygodnie znacznie się polepszyła. Nawet worki pod oczami jakoś samoistnie zniknęły, co może być konsekwencją tego, że w końcu się w miarę wysypiam. Przez to, że w domu ciągle się ruszam, przestał mi też dokuczać ból pleców. Nie muszę siedzieć w wymuszonej pozycji przez wiele godzin, a tak się często zdarza, gdy w pracy mam młyn. W domu mogę w każdej chwili odejść od komputera, wyjść na taras, zaczerpnąć świeżego powietrza, rozprostować ciało. Taki tryb wpłynął pozytywnie na mój kręgosłup. 


Może nie jest tego wiele, ale to dopiero początek. Mam zamiar znaleźć więcej pozytywów, by jakoś przetrwać ten czas. Jestem ciekawa, czy też staracie się dostrzegać jasną stronę całej tej sytuacji? 


Miłego dnia! 

J.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz