EKO STYL

CZYLI MOŻNA OGRANICZYĆ ILOŚĆ PRODUKOWANYCH ŚMIECI? 


Muszę się Wam przyznać, że nigdy nie przywiązywałam jakiejś wielkiej wagi do ekologii. Kiedyś nie był to temat na topie. O ekologii się nie rozmawiał, podejrzewam nawet, że takie słowo w słowniku osób pokroju moich rodziców wcale nie istniało. A jedyne,, co mi się wtedy z byciem eko kojarzyło to doroczne sprzątanie świata organizowane przez szkołę. Jednak, bądźmy szczerzy - bardziej interesował nas brak lekcji niż sama idea. 




Na wiosce, gdzie spędziłam dzieciństwo i wiek nastoletni, w kaflowym piecu paliło się czymkolwiek. Trafiła tam nawet moja ukochana lalka, którą dostałam w wieku może pięciu lat. Biedaczka stała się ofiarą brutalnego ataku mojej młodszej siostry, która ujmując rzecz w sposób delikatny - zmiażdżyła jej głowę. Lalka straciła głowę /dosłownie/, ja lalkę, a finałem tej historii była kremacja w piecu kaflowym. Do tej pory pamiętam, jak wtedy segregowało się się śmieci na te do wyrzucenia i te do spalenia. Jeśli ktoś miał to szczęście i posiadał ogródek, wszelkie resztki wyrzucał na kompostownik. Tyle w temacie segregacji :)


Musiało upłynąć wiele wody zanim pewne sprawy do mnie dotarły i zaczęły zaprzątać mi głowę na tyle skutecznie bym chciała coś z tym jednak zrobić. Takim momentem zapalnym był chyba nasz ostatni wyjazd nad jezioro. Mamy tam przyczepę kempingową, a wokół nic tylko jeziora i lasu. Nawet do wioski jest pół godziny spaceru. Właśnie rozpoczął się sezon na grzyby, więc wychodząc na spacer do lasu po cichu liczyliśmy na jakieś pokaźne zbiory. Lecz to, co spotkaliśmy w lecie przeszło moje wszelkie wyobrażenia. Co prawda przynieśliśmy dwie torby - ale śmieci. Najsmutniejsze jest to, że większość z nich stanowiły szklane butelki po napojach wysoko procentowych. Szkło w suchym lesie... Masakra. Nie wiem jakim trzeba być ignorantem, leniem do potęgi entej i prawdę mówiąc skończonym idiotą, żeby przynieść butelkę do lasu, wychlać jej zawartość i w najlepsze ją tam zostawić. Człowiek to jednak dziwna istota, tam gdzie stanie tam nasra. Wstrząsnęło mną to niesamowicie. Do tego stopnia, że zaczęłam bliżej się przyglądać własnemu postępowaniu.

Śmieci segregowałam już wcześniej, ale też nie jakoś bardzo sumiennie. Zdarzało się, że coś co nie powinno, jednak się znalazło w koszu na odpady zmieszane. Ostatnio jednak przyłożyłam się do zadania dużo lepiej i zwracam szczególna uwagę do segregacji. Bywa, że jakieś opakowanie trzeba nawet rozłożyć na części pierwsze, żeby trafiły do odpowiednich pojemników, ale gra jest warta świeczki.

Na zakupy chodziłam już od dłuższego czasu z własnymi torbami. Oczywiście, rzadko bo rzadko, ale jednak czasami mi zdarzy mi się skorzystać z tych kupnych. Ostatnio spotkała mnie przezabawna sytuacja, która idealnie obrazuje podejście społeczeństwa to tematu ekologii. Wyłożyłam zakupy na taśmę. Wśród rozmaitych produktów było wiele warzyw, których z premedytacją i pełną świadomością nie zapakowałam to foliowych jednorazówek. Pani za mną nie omieszkała mnie upomnieć za takie niedbalstwo. Wytłumaczyłam, że celowo nie użyłam foliówek. Chyba do niej dotarło, bo temat ucięła. Przy drugiej kasie inna kobieta zwróciła uwagę na brak opakowania na moich warzywach. Oj ja biedna. I znów wyrecytowałam formułkę, że nie potrzebuje dodatkowego opakowania, jak na jakiejś rozprawie sądowej, musiałam udowadniać, że to nie jest konieczne 😅 Jednak owa klienta, pewnie nauczona doświadczeniem, uznała, że wie lepiej i mi te foliówki przyniosła! Dalej grzecznie, aczkolwiek stanowczo starałam bronić swojego zdania, a pani kasjerka nadal kasując moje zakupy spakowała mi warzywa do jednorazówek 😆😆😆 I po cale moje starania poszły się... przespacerować. 

Ja nadal zgłębiałam temat i kombinowałam jak tu ograniczyć ilość śmieci w naszym domu. Okazało się, że sama produkuje ich sporą część. Począwszy od wszelkiego rodzaju wacików, patyczków i innych higienicznych rzeczy, a skończywszy na opakowaniach po kosmetykach. Mówię Wam ogrom śmieci. Postanowiłam coś zmienić i chociaż spróbować ograniczyć to co można. Na pierwszy ogień poszedł demakijaż. Maluję się codziennie. W pracy lubię mieć delikatny, aczkolwiek pełny i dobrze wykończony makijaż. Możecie sobie wyobrazić ile wacików kosmetycznych potrzeba do pozbycia się z twarzy takiego make upu. Obserwując na internecie modę na ekologiczny demakijaż nie mogłam przejść obojętnie obok rękawicy marki Glov. Filmiki na instagramie zachęcały, obiecując spektakularne efekty bez kropli płynu, pianki czy innego sztucznego specyfiku. Szczerze mówiąc, oglądałam to wszystko z wypiekami na twarzy nie mogąc się doczekać tego magicznego wynalazku. Bo jak ona ma niby pozbyć się chociażby wodoodpornego tuszy skoro do mycia używa się jedynie wody? 

Coś tu było mocno nie tak. Ale żeby nie było, że coś krytykuję zanim spróbuję, zamówiłam dwie 😊 Pierwsze wrażenie miałam mieszane. Niby coś tam się zmyło, ale po sprawdzeniu wacikiem i płynem, okazało się, że jednak nie wszystko. Dałam jednak rękawicy szansę, której przy kolejnym próbach nie zmarnowała. Z czasem już nawet nie sprawdzałam czy mam zmyty cały make up bo nie było takiej potrzeby. Przetestowałam ją też na bardzo mocnym, wieczorowo imprezowym makijażu i dała radę. 

W ten prosty sposób pozbyłam się tony wacików. Pozostaniemy dalej w klimatach łazienkowych, bo to pomieszczenie niezwykle sprzyja generowaniu śmieci. Kolejnym wyzwaniem, które sama sobie po części narzuciłam było ograniczenie w jakiś sposób wszelkich środków używanych podczas okresu. Opowiadałam Wam już o kubeczku menstruacyjnym tutaj. Oprócz wygody ma jedną zasadnicza zaletę. Jest wielokrotnego użytku. Jeden kubeczek wystarcza nawet na dziesięć lat. Czy potraficie sobie to wyobrazić? 120 miesiączek bez tamponów i podpasek! Przyjmując średnio, że sam czas krwawienia trwa 4-5 dni, to podczas jednej miesiączki - oczywiście zależy od obfitości, częstotliwości wymiany itp. - zużywamy średnio 20 tamponów lub około 30 podpasek. W ciągu 10 lat daje to nam 2400 tamponów i 3600 podpasek. Robi wrażenie, prawda? Już takie proste wyliczenie pokazuje jaka to różnica. A sam fakt, że rzadziej trzeba wynosić śmieci jest  sam w sobie wartością dodaną 😉


Generatorem śmieci w łazience są też patyczki kosmetyczne. Mimo, że preferuje płyny do mycia uszu, bywają takie czynności w których patyczki są jedynym ratunkiem. Używam ich niewiele. Zazwyczaj do poprawek makijażu czy gdy robię paznokcie, co się zdarza niezwykle rzadko. Jednak by jak najbardziej zminimalizować ich szkodliwy wpływ, przerzuciłam się na patyczki drewniane. Chociaż tyle, lub aż tyle, jak kto woli. Również szczoteczki zmieniłam na drewniane, choć niektórzy domownicy korzystają jedynie z elektrycznych, co z punktu ekologii też jest niezłym rozwiązaniem. Z czasem pewnie i ja się przestawię. 

Do elektryczności za to przywykłam jeśli chodzi o depilację. Od lat używam depilatora, który jest alternatywą dla tradycyjnych maszynek jednorazowych. Choć wiadomo, że czasem i one się sprawdzają, jednak zazwyczaj staram się ich nie używać. Ostatnio zaczęło mi chodzić po głowie nowe rozwiązanie. Koleżanka poleciła mi podgrzewacz do wosku, do którego nie potrzebne są paski. Zaciekawiła mnie tym i pewnie jeszcze przed latem takie cudeńko pojawi się u mnie w domu.

W przyszłości chciałabym wprowadzić więcej eko zasad do mojego życia. Myślałam o zakupach z własnymi pojemnikami, ale jeszcze nie widziałam, by ktoś to robił. Może macie jakieś doświadczenia w tym temacie? Ktoś tak robi?

Dajcie znać jeśli macie jakieś sprawdzone sposoby na ograniczenie produkcji śmieci. Chętnie coś podpatrzę i wprowadzę u siebie, bo przecież to nasz wspólny interes :)

Miłego dnia!

J.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz