Siła jest Kobietą...

 ...CZYLI MOJE SIOSTRY Z UKRAINY


Opowiem Wam dzisiaj historię, o tym jak łatwo i jak szybko można się przywiązać do drugiego człowieka. Historia będzie długa, choć i tak nie wystarczająca, by przekazać Wam wszystkie emocje jakie mną kierują. Koniec lutego - zaczyna się wojna na Ukrainie. Wszyscy ze strachem w sercu śledzą najnowsze informacje, świat żyje tylko zdarzeniami za naszą wschodnią granicą. Kobiety i dzieci tłumnie przekraczają granice w poszukiwaniu bezpieczeństwa. Zostawiają w ojczyźnie mężów, ojców, dorosłych synów, całe swoje dotychczasowe życie. Polacy się jednoczą w jedynej słusznej na ten czas sprawie, pomocy poszkodowanym, zlęknionym i bezradnym obywatelom Ukrainy. W tamtym czasie mogę szczerze powiedzieć, że odczuwałam prawdziwą dumę z tego, że jestem Polką. 


Zaangażowaliśmy się i my. Na początku pomoc w punkcie, zakupy najpotrzebniejszych rzeczy. W końcu stwierdziliśmy, ze to za mało, że trzeba zrobić coś więcej. Przygotowaliśmy mieszkanie.  Kompletnie nie wiedzieliśmy kto do nas trafi. Mogli to być zarówno mili, sympatyczni ludzie jak i jacyś konfliktowi. Przed wojną uciekają wszyscy. Uciekają biedni, bogaci, wykształceni i Ci trochę mniej, do końca nie wiesz z kim masz do czynienia, a dowiesz się tyle ile sami Ci powiedzą. Teraz wiem jedno, że na te wszystkie emocje nie można się przygotować. 

Do nas, zupełnym przypadkiem lub zrządzeniem losu trafiła pięcioosobowa rodzina, z dwumiesięcznym niemowlakiem. Zgłosiłam w punkcie chęć udostepnienia mieszkania. Pani urzędniczka chciała mi już tego samego dnia zakwaterować dwie osoby. Matkę z nastoletnią córką. Mieszkanie było duże i niezależne, więc zależało nam by schronienie tam znalazła większa rodzina, dla której o wiele trudniej jest znaleźć nocleg. Odmówiłam. Wieczorem urzędniczka zadzwoniła ponownie, że mają pięcioosobową rodzinę w ogromnej potrzebie. Zgoda. Miały do nas dotrzeć w piątek. 

To był piątek. Wiedziałam tylko, że to dwie kobiety wraz z trójką dzieci, z czego jedno ma dwa miesiące. Robiliśmy ostatnie poprawki w mieszkaniu, naszykowałam pościel i ręczniki. Zrobiłam pierwsze zakupy spożywcze, tak by miały coś na kolację i jutrzejsze śniadanie. Naszykowałam kącik dla dzidziusia. Z sercem na ramieniu czekaliśmy i wyglądaliśmy dziewczyn. Przyjechały. Pokazaliśmy co i jak, zostawiliśmy numery telefonu i zostawiliśmy je w spokoju, by odpoczęły i pobyły same. 

To była sobota - kiedy do nich przyjechałam, by zabrać je na większe zakupy. Od razu złapałyśmy jakąś nić porozumienia. Nie budowały wokół siebie muru. Sprawiały wrażenie bardzo otwartych. Wypiłyśmy kawę, pogadałyśmy o babskich tematach. To wtedy po raz pierwszy poczułam, że to nie będą już nigdy przypadkowo poznane Ukrainki. 

To była niedziela - kiedy sobie uświadomiłam, że właśnie w tym momencie zyskałam nową rodzinę. Moje siostry z Ukrainy. 

Pierwsze dni nie były łatwe. One zmartwione, myślące tylko o tym co się dzieje w domu. Ja, chcąca odgonić od nich te myśli i przekierować je na coś innego. Na nadzieję. Dopiero, gdy wychodziłam i wsiadałam do auta, pozwalałam sobie na łzy. Tak bardzo im współczułam, a nie chciałam przytłaczać ich jeszcze swoimi emocjami. Miały dość swoich zmartwień. Z czasem coraz większy spokój zagościł na ich twarzach. Coraz częściej żartowały. Zbliżyliśmy się, zarówno my jak i dzieciaki. 

Spędziłyśmy ze sobą naprawdę wiele wspaniałych chwil. Okazuje się, że my kobiety jesteśmy bardzo podobne, nieważne w jakim kraju żyjemy. Mamy podobne rozterki, dylematy, obawy. Tak samo martwimy się o nasze dzieci, tak samo tracimy czasami cierpliwość, czy w końcu tak samo mocno kochamy. 

Podziwiam je za ich odwagę. Wyruszyły w tak naprawdę bardzo niebezpieczną podróż, trwającæ wiele godzin. Bez wygód, bez choćby wózka, z dzieckiem na rękach przekroczyły granice, właściwie po raz pierwszy w ich życiu. Nie wyobrażam siebie nawet w ułamku jaki to musiał być strach i stres. Zostawić wszystko za sobą i i móc liczyć tylko na siebie i dobrą wolę przypadkowych ludzi. Mieć świadomość niebezpieczeństwa w jakim mogą znaleźć się ich mężowie i nie móc nic na to poradzić. Naprawdę do tej pory zastanawiam się w jaki sposób one to przetrwały i zachowały w sobie tyle ciepła, którym obdarzyły i nas. 

Myślę, że to wszystko przez to, że miały siebie. Mogły na sobie polegać w każdej sytuacji. Najstarsza, trzymała dyscyplinę, środkowa, która dojechała do dziewczyn po dwóch miesiącach, grała rolę tej fajnej i wyluzowanej ciotki, a z kolei najmłodsza była najbardziej rodzinna i  uczuciowa. Więź między siostrami bywa naprawdę silna, może właśnie przez to tak się z dziewczynami utożsamiałam. Sama mam siostry i jesteśmy dość blisko. To naprawdę ważne wiedzieć, że cokolwiek się by nie działo, są na świecie osoby na których zawsze można polegać i które nie odmówią pomocy. 

Myślę, że śmiało można powiedzieć, że zaprzyjaźniłyśmy się. Może nie w takiej klasycznej, tradycyjnej formie. Nie spędzałyśmy ze sobą aż tak dużo czasu, nie wychodziłyśmy razem do kina, restauracji czy na zakupy. To inny rodzaj relacji. Nie chciałabym używać zbyt wyniosłych i pompatycznych słów, jednak poczułam z nimi jakąś wyższą więź. Kiedy spotykasz kogoś w tak niesamowicie strasznych okolicznościach, wydaje Ci się, że stoi przed Tobą całkowicie bezbronny. W pewien sposób powierza Ci jakąś część swojego życia, obdarza Cię zaufaniem, a Ty stajesz się za niego odpowiedzialny. Czujesz się odpowiedzialny i chcesz być odpowiedzialny. To jest coś tak głębokiego, że nie wiem czy w normalnych, bezpiecznych warunkach, stworzenie takiej więzi byłoby w ogóle możliwe. 

Dziewczyny wraz z dzieciaczkami spędziły u nas ponad cztery miesiące. Niedawno wróciły na Ukrainę. Chciały zobaczyć na własne oczy co z ich krajem zrobiła wojna, sprawdzić czy nadal się tam toczy życie. Pragnęły zobaczyć swoich mężów. Nie chciały żyć w zawieszeniu, a takim zawieszeniem był właśnie pobyt w Polsce. Lecz żeby móc podjąć decyzję, musiały wiedzieć wszystko. W dniu ich wyjazdu byłam kompletnie rozbita psychicznie. Gdy wsiadały do autobusu, płakałam tak mocno i szczerze jak już dawno mi się nie przydarzyło. Pękło coś we mnie. Puściła jakąś wewnętrzna tama i  wszystkie emocje znalazły upust. 

Mam nadzieję, że wszystko będzie u nich dobrze, że ta wojna wkrótce się skończy, i w ich codzienność na nowo zagości normalność, spokój i bezpieczeństwo. Jestem pewna, że się jeszcze kiedyś spotkamy, dlatego nie mówię "do widzenia" moim SIOSTROM Z UKRAINY lecz do zobaczenia. 

Mam nadzieję, że ta historia będzie miała dobre dobre zakończenie. Takie wiecie - jak z bajki. I żyli długo i szczęśliwie. Szczerze na to liczę, nie tracę nadziei. 

Miłego dnia! 

J. 
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz